O sobie
O SOBIE I SWOIM SPEŁNIENIU
Nie mam żadnych talentów. Jedyne, co mi Bozia w darze dała, to dar wymyślania. Nie wiem skąd mi się to bierze, ale przychodzi z nienacka i bardzo łatwo. Nagle widzę coś oczami wyobraźni, co później staje się oczywiste dla mas i mediów. Tak było z Laurem Klienta, tak było z Muzeum Hansa Klossa czy Muzeum Powstań Śląskich. Nie umiem rzeźbić, malować, słabo rysuję, nieźle piszę – wszak bez genialnego błysku charakterystycznego dla wielkich mistrzów pióra – dlatego zwykle tworzę rękami innych.
Karierę w reklamie rozpocząłem od intelektualnej prostytucji, czyli od pisania tekstów sponsorowanych do gazet i związanej z tym komiwojażerki. Użyczałem swojego nazwiska i pióra każdemu, kto dobrze zapłacił mojej macierzystej agencji reklamowej. Pisałem nie to, co chciałem tylko to, co było dobre dla mojego klienta i pośrednio pracodawcy. Dobrze płacili, więc dużo pisałem. Chciałem szybko się dorobić i się dorobiłem – dyrektorskiego stanowiska i służbowej komórki. Po mniej więcej roku namiętnego dawania ciała przestałem pisać, a zacząłem zarządzać piszącymi. Na stanowisku burdel-papy wytrzymałem zaledwie pół roku. Millenium nowego tysiąclecia wydało mi się odpowiednim czasem na założenie firmy. Pierwszy kredyt, pierwsza spółka i pierwsze problemy ze wspólnikami poskutkowały tym, że stały się dla mnie ostatnimi. Największe sukcesy w biznesie reklamowym osiągnąłem będąc już sam. Wsparcie żony, dobry dobór współpracowników i świetne pomysły zrobiły swoje – nastąpił gwałtowny napływ klientów, a co za tym idzie długo oczekiwany wzrost przychodów. Dywersyfikacja usług, poszerzona o nowe tytuły prasowe dopełniła dzieła. Moja firma stała się potentatem na krajowym rynku promocji prasowej. Jako biznesmen zrealizowałem się w stu procentach. Jako twórca – nawet nie w jednym, a więc ponownie nastał dla mnie czas poszukiwania.
Jeszcze przed wielkim bumem ekonomicznym pozwalałem sobie w moim życiu – w chwilach wytchnienia – na czyny niegodne rasowego biznesmena, pisałem za darmo albo za nędzne wierszówki, niezamówione recenzje literackie lub opracowania historyczne. Jedną z recenzji opublikował mi sam śp. Jerzy Giedroyć w „Zeszytach Historycznych” z czego jestem do dzisiaj bardzo dumny. Szarpnąłem się nawet na wydanie książki pod swoją redakcją, którą sam później musiałem sprzedawać po bibliotekach i spłodziłem dla kogoś coś, o polskich królach. Były więc nieśmiałe próby robienia czegoś innego. Śmiałości nabrałem jednak dopiero nieco później.
Ludzie biznesu siłą rzeczy są bardziej narażeni na działanie konsumpcjonizmu od innych. Konsumpcjonizm jest nieodłącznie związany z produktami kultury masowej czyli pop-kulturą oraz reklamą i pijarem, w którym tkwiłem po same uszy od dziesięciu lat. Pop sam w sobie wydawał mi się nudny, ale jego artystyczne konotacje, cechujące się nieograniczoną swobodą twórczą – czymś niesłychanie inspirującym. Niespodziewanie zafascynowała mnie sztuka popularna, zwana potocznie pop-artem. Bliscy moim poszukiwaniom wyrażania własnych myśli stali się Andy Worhol czy bracia Saatchi. I wszyscy inni współcześni artyści, którzy nie wstydzą się umiejętności zarabiania pieniędzy i faktu obcowania z komercją. Nie wstydzę się tego i ja. Znalazłem swoją drogę artystycznego spełnienia!
Nadrzędną wartością zawsze była dla mnie oryginalność. Cóż to za sens nieudolnie kopiować obrazy Worhola czy wystawy Saatchich? Od początku szukałem własnego sposobu dotarcia, własnej barwy, własnego odcienia. Ubzdurałem sobie, iż specyfiką mojego oddziaływania na ludzi będzie historia. W historii jest wszystko – przeszłość, przyszłość i ludzki w nim los. Historia w Europie Wschodniej ma jeszcze jeden walor – od lat dzieli miliony ludzi.
Dzięki Tomkowi Pałce mogłem zacząć tworzyć aranżacje przestrzenne bazujące na rzeźbie w silikonie. Razem stworzyliśmy królewską galerię dla jednej z najbardziej prestiżowych placówek muzealnych w kraju. Czy to jest sukces? Na pewno tak i artystyczny i komercyjny. Czy on w pełni mnie usatysfakcjonował? Nie, pewnie kiedyś będzie jeszcze coś innego. Nie ważne. Jedno jest pewne ludzie z gatunku homo sowieticus w III RP nie mogą spać spokojnie.
Po eksperymentach z rzeźbą i silikonem przyszedł czas na pełnometrażowy film kinowy. Zostałem dla odmiany producentem i scenarzystą. I tu znów eksperyment, nie realizowany w Polsce gatunek neo-noir a więc coś bardzo bliskiego moim poprzednim zainteresowaniem chociażby dwutomowej, czarnej powieści ,,Wichman”, którą przed laty popełniłem.
Pewien dziennikarz kiedyś napisał, że ,,Kino istnieje nie tylko dla rozrywki. Powinno budzić emocje. Powinno szokować i bulwersować. Powinno bez skrupułów zmuszać mózg i serce do wytężonej pracy. Dlatego wolę nieudane eksperymenty od udanych średniaków tworzonych od linijki.” ,,Gejsza” na pewno nie jest filmem od linijki, jest dziełem wręcz niepokornym, buntowniczym choćby nawet przez to, że jest rodzimym, profesjonalnym dziełem niezależnym stojącym w naturalnej kontrze do systemu dotacji. Zmusza do myślenia choć chyba za mało szokuje. W kategoriach czysto osobistych jest zbiorem moich doświadczeń obyczajowych. Tak, tak drodzy Państwo byłem w tym projekcie ekspertem od klubów go-go czyli tzw. burdeli. No cóż niegdysiejsze życie bon vivanta przydało się w sztuce.
A tak poważnie, eksperyment filmowy nie do końca się powiódł. Współpraca z reżyserem zawiodła, tak się czasem dzieje w dobieranych na siłę duetach. Wyniosłem jednak z niej cenne doświadczenia, które mam nadzieję zaowocują na innych polach.
Film to nowe wyzwanie, to określone problemy. Problemy z wszechobecną zawiścią, agresją, problemy z wszechobecnym hejtem ale i z samym sobą. Ludzie którzy widzą coś innego niżeli znają, nie rozumieją tego, boją się i wyzywają cię od najgorszych. Sięgają po najgorsze epitety byle cię zranić. To normalne ale każdy z nas jest tylko człowiekiem. Czy będę jeszcze chciał coś w tej branży robić nie wiem. Okaże się wkrótce…
Piotr Owcarz